Jak radzić sobie z przeproteinowaniem włosów?
W ostatnim poście z tuningiem maski Kallos miała swój debiut na blogu mleczna odżywka Nivea Hairmilk. Pokazałam ją pierwszy raz, ale używam ją systematycznie od 2 miesięcy. Zdarzało się, że stosowałam ją prawie przy każdym myciu, rzadko robiąc przerwę i korzystając z innego produktu. Także można powiedzieć, że poznałam ją już wystarczająco by móc podzielić się z Wami moją opinią. Zatem czas start !
Produkt mieści się w plastikowej butelce o pojemności 200 ml zamykanej na zatrzask. Odżywka stoi na korku. Konsystencja jest na prawdę gęsta, przez co trochę ciężko wydobyć ją z opakowania. Odżywka jest biała, o pięknym intensywnie perfumowanym zapachu. Przywodzi mi na myśl właśnie produkty mleczne.
Produkt aplikuje się bardzo przyjemnie, swobodnie sunie po włosach zapewniając poślizg potrzebny przy wcieraniu odżywki we włosy. Tak jak wspomniałam wyżej Hairmilk stosuje przy każdym myciu i od razu Wam powiem, że to za często. Proteiny w nadmiarze chyba nie służą nikomu i ja także nie jestem wyjątkiem. Do pewnego momentu było ok. Włosy po użyciu były sypkie, puszyste, lśniące, mięsiste i elastyczne. Włosy- ideał.
Po pewnym czasie zauważyłam, że kosmyki robią się coraz bardziej spuszone, suche na końcach. Nie chcą się układać i sterczą we wszystkie strony. Mniej więcej wtedy stwierdziłam, że zbyt duża ilość protein nie służy moim włosom. Natychmiast wdrożyłam plan pielęgnacji oparty na oczyszczaniu i solidniej dawce emolientów. Efekty zauważyłam już po drugim myciu, więc stosunkowo szybko.
Na tą chwilę odżywkę Nivea Hairmilk stosuję raz (góra 2 razy) w tygodniu i jest to zdecydowanie najbardziej optymalna dla mnie częstotliwość. I sprawdza się na prawdę dobrze, choć gdybym miała wybrać między odżywką mleczną, a regenerującą z Nivea to jednak wybrałam bym tą drugą. Pisałam o niej na blogu w styczniu. Tutaj zostawiam link :)